Rozdział ten przede wszystkim
dedykuję mojej nieocenionej przyjaciółce – Oli,
której wsparcie i rady były bardzo pomocne.
Dziękuję!
–
Hej! Wróciłam już z poczty – odezwała się do kobiety siedzącej na głębokim
fotelu w niewielkiej poczekalni biura. – Dzień dobry – dodała, kiedy ta nie
zareagowała na jej słowa.
Odwieszając
płaszcz na metalowy haczyk, z nieukrywanym rozbawieniem obserwowała zdziwienie
malujące się na twarzy zaskoczonej dziewczyny, która w szybkim tempie uniosła
wzrok znad kolorowego katalogu meblarskiego.
–
Chryste, Cassie! – sapnęła, wstając szybko z miejsca. – Chcesz żebym dostała
zawału? – spytała, całując koleżankę w policzek.
–
Aż tak się zaczytałaś, że nawet nie zauważyłaś, kiedy weszłam? – zaśmiała się,
szukając w torebce paczkę cukierków.
–
Nie, ale czekam na klienta… – warknęła, odkładając katalog. – Spóźnia się już
jakieś piętnaście minut – poskarżyła się ze złością w głosie. – I myślałam, że
to on.
–
Raczej już nie przyjdzie… – zawyrokowała, częstując Rachel eukaliptusowym
cukierkiem. – Chcesz może herbatę? – spytała, wchodząc do niewielkiego pokoju socjalnego. –
Cholera, czemu tu jest tak zimno?! – krzyknęła, wystawiając głowę zza drzwi. –
Muszę chyba zawsze rano sprawdzać stan okien.
–
Nasz kochany szef zapomniał w piątek zamknąć okno a ja dzisiaj tam jeszcze nie
wchodziłam. – Pokręciła głową, przeglądając kalendarz zza niewielkiego
kontuaru, pełniącego funkcję recepcji. – Mam tutaj kawę zbożową, dzięki. –
Podniosła papierowy kubek do góry, by go pokazać.
W
niewielkiej kuchni z łoskotem zamknęła uchylone okno i rozkręciła mocniej
kaloryfer. Niedawno była chora i nie chciała ponownie ryzykować walki z
przeziębieniem, ponieważ i tak miała sporo pracy do nadrobienia. Z wiszącej
szafeczki wyjęła swoją ulubioną kawę z orzechami laskowymi oraz karmelem i
wsypała dwie łyżeczki do wysokiego kubka. Usiadła na okrągłym, profilowanym
hokerze i z niecierpliwością czekała na wodę, obserwując przejeżdżające jezdnią
samochody.
Pracę
w biurze projektowym u Adriena Fortiera podjęła jeszcze w czasie studiów –
pracowała tam zawsze w okresie przerwy wakacyjnej. A później, po zakończonej
nauce na Uniwersytecie Richmond, początkowo dostała się na krótki staż, a
następnie miała zapewniony stały etat jako architekt wnętrz. Teraz, po
przepracowaniu prawie ośmiu lat, nie wyobrażała sobie innego zawodu dla siebie.
Nie widziała siebie w czymś innym.
Z
uśmiechem często wracała do chwili, w której powiedziała rodzicom, że nie chce,
tak jak oni, być prawnikiem. To dopiero był szok dla Gillian i Jima oraz ich
starszej córki! Jeszcze przez kilka lat mieli nadzieję, że Cassie się opamięta,
ale kiedy pod koniec szkoły średniej jasno dała do zrozumienia, że zdania nie
zmieni – zaakceptowali jej wybór. Bardzo cieszyła się, że nie wywierali na niej
wpływu w tak ważnej sprawie i wspierali ją w podjętej decyzji. Często
dziękowała im za pomoc i rady, kiedy musiała wybrać uczelnię oraz usamodzielnić
się.
I
dotrzymała danego słowa – spełniła swoje nastoletnie marzenie o byciu
architektem wnętrz. I co więcej, świetnie sobie w tym radzi!
Cassie
zerknęła na kwadratowy zegar wiszący nad malutkim stolikiem, przy którym zawsze
jadała posiłki w pracy; dochodziła piętnasta, więc miała trochę czasu nim zjawi
się jej klientka; na szczęście ostatnia na dziś, a później będzie musiała
przebrnąć przez kilka spraw administracyjnych i dopiąć je na ostatni guzik.
Liczyła na to, że do osiemnastej powinna wszystko mieć już skończone.
Z
aromatycznie pachnącą kawą usiadła przy recepcji, przyglądając się z
zaciekawieniem nerwowej krzątaninie Rachel. Widząc jej zaciętą walkę z
papierowym plannerem, odezwała się pewnym, stanowczym głosem:
–
Rachel, nie denerwuj się – upomniała ją, grożąc przy tym palcem. – Wiesz, że
nie możesz tak się wkurzać? – przypomniała jej, patrząc, jak ze złością
wystawia głowę znad kontuaru.
–
Cassie! – podniosła głos – chociaż ty nie praw mi kazań i zajmij się sobą!
–
Hej! Na mnie nie masz powodu się złościć. Wiesz, że się o ciebie martwię –
mruknęła obrażona. – Spuść trochę z tonu, dobra?
Bip.
Bip. Bip. Telefon Cassie wydał krótki dźwięk oznajmiający otrzymanie wiadomości
na serwisie społecznościowym. Uśmiechnęła się przepraszająco do Rachel,
wydobywając telefon z kieszeni ołówkowej spódnicy.
[26.10.2016]
James: Cześć,
Cassie! Co słychać?
Cassie: Nie
mogę teraz rozmawiać. Napiszę do Ciebie później, ok? Mam lekkie urwanie głowy w
pracy. Przepraszam!
James: Jasne! W takim razie
odezwij się później i do zobaczenia.
–
Przepraszam. Ja… po prostu… ciężko mi sobie z tym wszystkim poradzić… nie sądziłam,
że to będzie aż takie… męczące – wyznała, głaszcząc czule zaokrąglony brzuch. –
Niech zgadnę… James?
Cassie
przytaknęła, wyciszając komórkę i schowała ją do wnętrza spódnicy. Wstała i
poprawiła gładki materiał, obdarzając koleżankę pokrzepiającym spojrzeniem.
–
Domyślam się, ale i tak świetnie sobie radzisz. Sama zobacz.
Rozmowę
przerwało wesołe powitanie elegancko ubranej kobiety w średnim wieku. Anna
Rainer – bo tak się nazywała – najpierw uścisnęła dłoń Rachel i spytała o
samopoczucie, a później zwróciła się do Cassie, wymieniając z nią kilka uwag. Cassie
poprosiła, by usiadła jeszcze na chwilę, a ona w tym czasie przygotuje dla niej
zieloną herbatę. Pani Anna z chęcią zajęła miejsce na sofie i zaczęła
przeglądać kolorowe katalogi – większość z nich była o tematyce kobiecej,
wnętrzarskiej lub budowlanej.
Cassie
po kilku minutach ruszyła wraz z klientką korytarzem do pokoju. Po
rozświetleniu pomieszczenia, gestem zaprosiła kobietę do środka.
Pod
łukowym oknem umieszczone zostało masywne, białe biurko; po jego jednej stronie
stał modry, miękki fotel, a po drugiej – wygodne, czarne biurowe krzesło. Pod
wschodnią ścianą znajdował się długi regał, na którym poukładane były
segregatory oraz książki, znalazło się na nim również miejsce na kolorową
doniczkę ze zwisającą rośliną i dużą figurkę. Pośrodku gabinetu stał szklany
stół z kilkoma krzesłami, z których był świetny widok na wiszący na ścianie telewizor,
obok którego powieszonych zostało kilka dyplomów i certyfikatów. Całość
utrzymana była w jasnych, naturalnych kolorach, a ścianę z oknem zdobiła
czerwona cegła.
–
Proszę siadać – powiedziała łagodnie, odstawiając herbatę i odsuwając nieco
fotel.
Po
krótkiej rozmowie z Anną, Cassie włączyła telewizor, na którym wyświetliła trójwymiarowy
projekt – opowiadała o nim, zwracając uwagę na poszczególne elementy
przestrzeni i wykorzystane materiały. Kobieta z niemałym zaciekawieniem
słuchała jej słów i przyglądała się kolejnym wizualizacjom.
–
To jest po prostu genialne, pani Cassandro – stwierdziła z szerokim uśmiechem.
–
Bardzo dziękuję. Rozumiem, że po tych wszystkich zmianach wszystko już
odpowiada, pani Anno? – Upewniła się, sięgając z regału segregator z jej
nazwiskiem.
–
Tak. Wszystko jest świetne!
–
W takim razie, możemy już podpisać finalizującą umowę. – Położyła przed panią
Rainer dokument.
–
Bardzo się cieszę, że teraz będzie mogła pani ruszyć z pracą.
Przez
kilka minut Anna uważnie czytała tekst, prosząc o wytłumaczenie drobnych niejasności.
Składając podpis, rzekła:
–
Pani projekty są świetne – pochwaliła, odkładając długopis. – A jeśli mogę o
coś spytać… – zaczęła, patrząc, jak Cassie sprawdza jeszcze raz zawartość
koszulek. – Czy ostatnio odwiedziła panią siostra? Wydaje mi się, że jakiś czas
temu widziałam ją – zapytała z niemałym zaciekawieniem w głosie.
–
Tak, była u mnie już kilka razy – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Czy już wszyscy w tym
cholernym miasteczku wiedzą, że Alexa wróciła, pomyślała,
uśmiechając się ciepło do rozmówczyni. Cassie od dłuższego czasu miała
wrażenie, że Harmonywood jest na bieżąco z jej życiem prywatnym. Teraz Anna
Rainer pytała o Alexę, przedwczoraj sprzedawczyni z piekarni również o nią
zagadnęła. Jeszcze trochę a będą wiedzieć również o tym, że ma siostrzeńca i
szwagra – to dopiero będzie żer dla plotkar, takich jak pani Morris.
–
Słyszałam, że załatwiłaś już sprawię z Rainer – zagadnęła Rachel, kiedy klientka
wyszła już z lokalu i drzwi za nią zatrzasnęły się z głuchym łoskotem.
–
Na szczęście tak. Teraz zostało tylko zamówienie tego wszystkiego. Mówię ci,
lubię ją, ale jest strasznie marudną osobą. Co spotkanie, to zmieniała zdanie –
pożaliła się, zanosząc brudne naczynia do kuchni.
–
W takim razie dobrze, że masz ją już częściowo z głowy. A wracając do naszej
rozmowy sprzed godziny. Wtedy spanikowałam i stąd ten telefon. Rozmawiałam z Kennethem
i…
Cassie
przerwała jej, łapiąc ją za dłoń. Uśmiechnęła się ciepło i najspokojniej jak
potrafiła, powiedziała:
–
Było i minęło, prawda? Nie ma co tego roztrząsać. Bardzo się cieszę, że Kenneth
zaakceptował fakt, że będzie was więcej. I mówiłam ci już kilka razy, ale
powtórzę: nie jestem na ciebie zła, nigdy nie miałam żalu i w żadnym wypadku o
nic cię nie obwiniam – mówiła wolno i ściszonym głosem, miarowo wypuszczając
powietrze, jakby zastanawiała się nad wypowiadanymi słowami. – Ale jeśli tak
się poczułaś, to bardzo cię przepraszam! W tamtym czasie byłam w złej kondycji
i nie chciałam rozmawiać. Musiałam się z tą sytuacją oswoić.
–
Myślałam, że jesteś na mnie zła, bo często prosiłam cię, żebyś przyszła za mnie
i jeszcze wtedy… Nie chciałam cię drażnić i dlatego się odsunęłam – powiedziała
szybko, nie patrząc na Cassie.
–
Rachel, widziałam, że się ode mnie odsuwasz, ale nie do końca wiedziałam,
czemu. Wiesz, nawet nie podejrzewałam, że o to chodziło. Ty byłaś na siebie
zła, ja byłam zła na cały świat i tak wyszło… Ale bardzo się cieszę, że jednak
wyjaśniłyśmy sobie pewne rzeczy.
Z
talerzykiem kruchych ciasteczek i szklankami z sokiem pomarańczowym rozsiadły
się przy stole w gabinecie Cassie. Z malutkiego radia popłynęła cicha,
odprężająca muzyka, która dodała odwagi Cassie, by zacząć mówić. Rachel
zauważyła nieco strapioną minę koleżanki i krzepiąco zaczęła:
–
Widzę, że dziś mamy jakiś dzień otwartości w biurze – zaśmiała się. – Coś się
dzieje, Cassie?
–
Chyba tak. Ale to w sumie dobrze, nie? Przynajmniej oczyścimy atmosferę. Co mam
ci powiedzieć? Cały czas głowię się nad tym jak sprawdzić, czy James faktycznie
jest moim bratem. I jeszcze Alexa… – westchnęła ciężko, poprawiając się na
krześle.
–
Może spotkaj się z nim i pobierz od niego próbkę? A co do Alexy… to nie wiem,
co mogę ci doradzić. Może miała powód, że dopiero teraz powiedziała ci o swojej
rodzince?
–
Rachel dobra rada – zaśmiała się, dodając: - dzięki, że starasz mi się jakoś
pomóc. Bardzo to doceniam. Szczerze, Rachel? Nie wiem, czy dobrze robię
zagłębiając się w tę znajomość z Jamesem. Może tak miało być? Oddali mnie.
Mieli jakiś powód. Teraz mają dwójkę dzieci, więc po co ja się tam pcham… –
powiedziała zdawkowo, nerwowo stukając paznokciami w szklany blat stołu.
–
Mówisz to tak trochę, jakby cię to nie interesowała i jakbyś się tym nie
przejmowała – skomentowała smutno. – Nie zależy ci? – Oparła głowę na dłoni i
przyglądała się Cassie.
–
Jasne, że mi zależy.
Rachel
z niepokojem obserwowała jak zdenerwowanie narasta w Cassie. Jej koleżanka
zawsze była oazą spokoju i osobą niezwykle cierpliwą. Ale od jakiegoś czasu
widziała w niej ogromną zmianę – nierzadko była rozdrażniona, już tak często
się nie śmiała, choć starała zachować pozory, że wszystko jest w porządku i nad
wszystkim panuje, niekiedy słyszała, jak płacze w samotności, próbując sobie
poradzić z tym, co ją spotkało.
Prawda
była taka, że Cassandra Fornely nie potrafiła już zapanować nad swoim życiem a
to, co dotychczas wiedziała i uważała za pewne, okazało się jednym wielkim
kłamstwem. Od kilku długich tygodni, noc w noc, rozmyśla nad tym, jak rozwiązać
sprawę z ludźmi nazwiskiem Breckinridge i nad zachowaniem Lexi. Ile ona ma
jeszcze przed nią tajemnic? Sekretów? Mąż. Syn. Nowe życie. Po co jej do tego
idealnego obrazka jeszcze Cassie? Zapytała siostrę, czemu wróciła. Czemu
chciała odnowić kontakt. Odpowiedziała: Jesteś
moją siostrą i cię kocham. Zawsze kochałam. Chciałam odezwać się wcześniej, ale
zabrakło mi odwagi. Popełniłam błąd i chcę go teraz naprawić.
Ostatnie
tygodnie były dla niej bardzo ciężkie i męczące. Starała skupić się na pracy,
która zwykle ją odprężała, dodawała wytchnienia. Dużo również rozmawiała z
Adalind, która zawsze – nawet w błahostkach – służyła jej dobrymi radami, z
których skwapliwie korzystała.
A
fakt, że z nikim nie mieszkała, nie poprawiał jej samopoczucia; wracała do
pustego domu i nie miała do kogo się odezwać. Była sama, a jednym jej
towarzyszem była kotka cioci Dorcas – Harriett, którą polubiła. Zaczęła się
ostatnio nawet zastanawiać nad sprzedażą domu i przeprowadzce do mniejszego,
gdzieś w centrum miasteczka lub do niewielkiego mieszkanka.
–
A jakie masz plany na wieczór? Może wybierzemy się do kina na jakąś komedię? –
zaproponowała, wybijając Cassie z rozmyślań.
–
Z wielką chęcią, Rachel, ale dzisiaj nie mogę. Mam jeszcze kilka rzeczy do
załatwienia w biurze. A potem chciałam, w końcu, zrobić jakieś większe zakupy
bo padniemy z Harriett z głodu – zaśmiała się i poprawiła włosy spięte w wysoki
kucyk.
–
Nie ma problemu. W takim razie ja już będę się zbierała. – Spojrzała na
wyświetlacz telefonu, który wskazywał 16.30.
–
Jasne, leć już! I widzimy się jutro. Pamiętasz, że w piątek mamy spotkanie z
Adrienem?
–
No tak! Zapomniałam! – Żartobliwie uderzyła się lekko otwartą dłonią w czoło. –
Mam coś przygotować?
–
Hmmm. – Zastanawiała się przez chwilę, przygryzając delikatnie koniuszek palca.
– Wiem! Przygotuj opis swojego stanowiska tutaj w firmie: co robisz na co
dzień, co należy do twoich obowiązków. Też będziesz przy rozmowach, więc spisz
listę pytań. Myślę, że to będzie przydatne. To leć już a ja wracam do pracy.
–
W takim razie do jutra. – Pożegnała się i pocałowała Cassie na odchodne w
policzek.
Kiedy
drzwi za Rachel zamknęły się, Cassie pozbierała talerzyki oraz szklanki i umyła
je w kuchni. Po przygotowaniu kolejnej kawy tego dnia, w pocie czoła układała
segregatory z zakończonymi projektami, by później zanieść je do archiwum,
wydzielonego w pokoju Adriena. Była to dla niej praca ciężka, monotonna i,
przede wszystkim, długa, ponieważ odrobinę zaniedbała tę część swojej pracy.
Posprawdzała i powynosiła już cztery segregatory, gdy jej komórka cicho zaczęła
dzwonić na biurku.
Adalind.
Cassie
z uśmiechem chwyciła telefon i zastanawiając się, czego chce Ade o tej
godzinie, spokojnie odebrała.
–
Cześć, Cassie! – Usłyszała.
–
Hej, hej. Co słychać? Masz już wolne? – Zdziwiła się, pamiętając, informację z
początku tygodnia; Ade mówiła, że ma zajęty praktycznie cały tydzień.
–
Cassie! Ratujesz mnie! Musisz mi pomóc!
–
Co się stało? Mów, do cholery.
–
Randall jest na wyjeździe służbowym w Atlancie…
–
Wiem, mówiłaś mi. – Wtrąciła z wyczuwalną ulgą w głosie i okręciła się na
biurkowym fotelu.
–
No właśnie. A mi trochę się sprawy pokomplikowały w pracy i koniecznie muszę tam
pojechać. Czy mogłabyś zostać z Chloe? Proszę cię! Podrzucę ci ją do biura,
jeśli jeszcze tam jesteś.
–
Ade, spokojnie. Zostanę z małą. Mogę albo wpaść do ciebie, albo możesz ją
podwieźć i pojedziemy do mnie. Jestem w pracy do osiemnastej, a muszę jeszcze
kilka rzeczy zrobić.
–
Jesteś kochana! Ratujesz mnie! Moi rodzice są chorzy, a nie chcę, żeby Chloe
coś podłapała.
Po
ustaleniu szczegółów Cassie rozłączyła się i wróciła do zalegających
segregatorów. Z niechęcią stwierdziła, że zaczyna jej powoli brakować miejsca
na półkach – z jednej strony było to oznaką zaniedbania z jej strony porządku i
pilnowania bieżących spraw, a z drugiej taka ich ilość oznaczała ilość klientów
zainteresowanych jej pracą. Kolejny granatowy segregator wylądował na biurku.
Cassie przetarła go z cienkiej warstwy kurzu i z ciekawości spojrzała na opis
znajdujący się na jego grzbiecie – Garza,
11.2014. Ze zdumienia przetarła oczy, bo, co jak co, ale nie spodziewała
się, że znajdzie aż tak stare dokumenty. Zastanawiała się, czemu nadal zalegały
tutaj a nie w archiwum: przecież całkiem niedawno robiła tutaj porządki. Jak
mogła to pominąć? Z małym zdenerwowaniem zadarła odrobinę głowę do góry; no tak
– granatowy segregator znajdował się na najwyższej półce i rzadko kiedy tam
zaglądała. Odłożyła go na bok i sięgnęła po kolejny. Wysuwając go, zrzuciła
wciśnięte zdjęcia. Podniosła je z podłogi.
Z
jednej fotografii uśmiechali się do niej jej rodzice; normalna, kochająca się para
lekko po czterdziestce. Ona – Gillian – miała na sobie czarną, elegancką
sukienkę i rozpuszczone jasne włosy do ramion. On – Jim – ubrany był w ciemne
dżinsowe spodnie i koszulę w jasną kratkę, w ciemnych, odrobinę przerzedzonych
włosach, lśniły siwe włosy. Cassie utkwiła wzrok w szczerym i ciepłym uśmiechu
swojego ojca. Był on zupełnie inny niż jej. Porównywała wygląd rodziców ze
swoim – w niczym ich nie przypominała. Czemu nigdy wcześniej nie wpadła na
pomysł, że jest adoptowana? Przypomniała sobie, jak kiedyś kolega ojca
powiedział do niej, że zupełnie nie jest podobna do rodziców, nie to co Alexa.
Wtedy zignorowała to, ale teraz… W świetle aktualnych wydarzeń miał rację. Westchnęła
ciężko i schowała pamiotkę do szuflady.
Z
drugiego zdjęcia patrzyła na nią jej nieco młodsza wersja. Miała wtedy
dwadzieścia dwa lata i była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Doskonale
pamiętała w jakich okolicznościach i kto upamiętnił tę chwilę. Była to Gillian.
– Kochani! Jak bardzo się
cieszę! – załkała kobieta, nerwowo poprawiając w pękatym wazonie bukiet z
różowej eustomy i białej frezji. – Jak cudownie!
– Moje gratulacje,
siostrzyczko! – Alexa przytuliła siostrę i pocałowała w policzek.
– Gratulacje, synu! –
zagrzmiał nisko mężczyzna i uścisnął dłoń swojemu synowi. Później ucałował
zawstydzoną Cassie w wierz dłoni.
– Mam nadzieję, że będziesz
z nim szczęśliwa! – zapiszczała niska, drobna kobieta i entuzjastycznie
przytuliła Cassie i szepnęła jej: - Będziecie świetnym małżeństwem i
doskonałymi rodzicami!
– Mamo! – powiedział z
udawaną złością. – Jasne, że będzie ze mną szczęśliwa! Chciałem wam wszystkim
podziękować, za wasze wsparcie. I przede wszystkim tobie, Lexi. Bez ciebie
byłoby mi bardzo ciężko! – zaśmiał się i przytulił swoją ukochaną. – Kocham
cię, Cassandro Fornely.
– Dobrze moi drodzy! –
zagrzmiała matka Cassie. – Ustawcie się tutaj – wskazała gestem obszerną
biblioteczkę w salonie. – Zrobimy pamiątkowe zdjęcie…
– Mamo-o… – stęknęła
zawstydzona, spuszczając wzrok. – Proszę cię, nie teraz!
– Och, Cassie. Nie gadaj
głupot, dziecko! Musicie mieć pamiątkę!
Cassie pokręciła z
rezygnacją głową. Z jej matką po prostu się nie dyskutuje. Jest jak dyktator w
spódnicy – musi być tak jak ona chce. Ale mimo wszystko – była jej niezmiernie
wdzięczna, ponieważ spodziewała się, że powie: Cassie, to za wcześnie!
Zniszczycie sobie życie! Poczekajcie jeszcze! Ale nic takiego nie powiedziała.
Cieszyła się. Była dumna ze swojej córki.
A ona… Ona poczuła się
bezpieczniej niż nigdy wcześniej. Jej serce biło szybciej niż zazwyczaj. Była
szczęśliwa. Była kochana i potrzebna. Odkąd go poznała, wiedziała, że to ten
jedyny i, że to z nim chce się związać. A teraz… Nie mogła uwierzyć w to, że
jej marzenia się spełniają.
Ale jednak się bała. Co
będzie dalej? Jak będzie wyglądało jej życie za rok? Czy będzie już miała
dziecko? Czy będą dobrymi rodzicami? Czy sobie poradzą?
Jej świat piętnaście minut
temu wywrócił się do góry nogami.
Pokręciła
głową, odganiając wspomnienia. Często tak robiła wracając do rzeczywistości.
Lubiła, wręcz kochała, wracać wspomnieniami do tych wspaniałych chwil. Chwil,
które na zawsze pozostaną w jej sercu i będzie mogła je przywoływać, kiedy
będzie miała gorszy dzień. Uśmiechnęła się, dotykając dłonią twarz mężczyzny,
który czule ją przytulał i patrzył z niepojętą miłością w brązowych oczach.
Poczuła jak po policzku spływają ciepłe łzy. Palcami wytarła wilgotne policzki
i spojrzała przez okno na szarą ulicę.
Wiatr
szarpał niemal gołymi gałęziami drzew, obsypując je z ostatnich liści. Cassie
ze współczuciem obserwowała zmierzających w różnych stronach ludzi, którzy szczelnie
okrywają się kurtkami i szalikami. Z niemałym rozbawieniem obserwowała zmagania
młodej dziewczyny, próbującej złapać czapkę, którą wyrwał z jej dłoni
mocniejszy podmuch wiatru. Była w ciepłym, ogrzewanym pomieszczeniu, ale
widząc, co się dzieje na zewnątrz, wiedziała, że jest zimno. Ucieszyła się na
samą myśl o powrocie do domu w samochodzie – w takich warunkach za żadne skarby
nie chciałaby wracać. Chociaż… kilka dni temu właśnie tak wracała. W deszczu i
w niewielkiej wichurze. To było bardzo głupie z jej strony.
–
Dzięki, że popilnujesz Chloe. Jesteś kochana – Adalind powiedziała z ulgą w
głosie. – Mam nadprogramowego pacjenta i ciężko było mi odmówić. Postaram się
szybko wrócić.
–
Nie ma problemu. Dobrze wiesz, że lubię Chloe i to żaden problem. Naprawdę! –
Adalind
spojrzała z wdzięcznością na swoją przyjaciółkę. Była jej wdzięczna za ten
gest.
–
Postaram się być jak najszybciej!
–
Nie śpiesz się. Zrobimy razem kolację i pobawimy się, co nie, Chloe? –
zagadnęła do dziewczynki, która już zdąrzyła złapać ją mocno za rękę.
Chloe
pomachała mamie i wsiadła na fotelik zamontowany na tylnej kanapie w aucie
swojej cioci. Cassie pożegnała się z przyjaciółką i poprawiła pas
bezpieczeństwa małej i usiadła wygodnie za kierownicą forda.
–
No to jedziemy – uśmiechnęła się. – Myślę, że Harriett się za tobą stęskniła.
W
myślach przeklinała na niedzielnych kierowców, którzy nie potrafili jeździć w
deszczu. Wiedziała, że jesień w Wirginii nie jest może najzimniejsza, ale na
pewno jest deszczowa i trzeba potrafić odnaleźć się na drodze w takich
warunkach.
Po
półgodzinie dojechały bezpiecznie na Cold Spring. Kilka dni temu wymieniła
starą bramę wjazdową na automatyczną i teraz miała doskonałą okazję, by ją
sprawdzić. Opuściła nieco szybę i nacisnęła guzik w małym pilociku, który
wyjęła z torebki. Brama lekko zaskrzypiała i zaczęła powoli przesuwać się w
lewą stronę – w kierunku furtki.
–
Chloe, chcesz kakao? – zapytała, sadzając dziewczynkę na kuchennym blacie. –
Albo herbatkę owocową?
–
Kakao! – pisnęła z radością, obdarzając Cassie pięknym, dziecięcym spojrzeniem
dużych oczu.
Dla
tej dziewczynki byłaby w stanie zrobić wszystko. Kochała tę małą jak swoje
własne dziecko. Adalind często powtarzała, że Cassie byłaby wspaniałą matką.
Skoro tak traktuje, jakby nie patrzeć, obce dziecko, to jak będzie traktować
swoje własne? Cassie nigdy nie lubiła rozmów o dzieciach. Lubiła córkę swojej
przyjaciółki. Często łapała się na tym jak z zazdrością patrzy na matki
spacerujące ze swoimi dziećmi. Czy ona kiedyś też tak będzie spacerować z
wózkiem? Później będzie chodzić do szkoły na recitale lub mecze swojego
dziecka? Traciła już na to nadzieje. Prawdopodobnie zostanie starą panną, która
u boku będzie miała starą i leniwą kotkę?
Bip.
Bip. Bip.
Jej
telefon ponownie tego dnia dał o sobie znać. Z zaskoczeniem wydobyła komórkę z
kieszeni. Wiadomość od Jamesa; napisał, że się o nią martwi, ponieważ miała
odezwać się po pracy. Zdjęła z blatu Chloe i gestem zaprosiła ją do salonu.
Postawiła przed nią kubek z gorącym kakao i wesoło zagadnęła:
–
To co będziemy robić? Chcesz coś poczytać?
–
Wzięłam książkę. Poczytasz? – W różowym plecaku zaczęła szukać książkę.
Cassie
w tym czasie odpisała na wiadomość.
[26.10.2016]
Cassie:
Cześć! Zapomniałam, że pisałeś. Miałam trochę na głowie…
James: Nic się nie stało,
Cassie. Nie zanudzam cię?
Cassie: Ty
chyba jesteś dostępny całą dobę? Jasne, że mnie nie zanudzasz. Czemu tak
pomyślałeś?
James: W sumie to tak. 24h.
Specjalnie dla Ciebie! Ufff, to dobrze! Co tam zawracało Ci głowę? Zdradzisz
mi? Jakaś szybka randka po pracy?
Cassie: Broń
Boże! Hahahahahaha. Masz poczucie humoru! Nie bawię się w randki… Musiałam w
biurze pozałatwiać kilka zaległych spraw, ot co. A zaraz będę czytać z Chloe.
James: Nie bawisz się w
randki…? Okej! Nie wnikam! Chloe to Twoja córka?
Na
pytanie Jamesa już nie zdążyła odpisać, ponieważ Chloe wręczyła jej książkę o
przygodach rodziny polnych myszy. Dziewczynka poinformowała ją, że to jej
najukochańsza książeczka. Cassie poznała to po zniszczonej i lekko połamanej
sztywnej okładce.
W
trakcie czytania Chloe co jakiś czas przerywała i zachęcała ciocię do oglądania
obrazków. Cassie z uśmiechem przytakiwała i zadawała zabawne pytania.
–
Ciocia! Ale to nie było tak! – wtrąciła. – Ciocia, ty zmieniasz!
–
Ja? Nie zmieniam – uśmiechnęła się i przytuliła ją, poprawiając kocyk, którym
się przykryły.
Kiedy
kończyła kolejny rozdział, zauważyła jak przytulanka-króliczek spadła cichutko
na dywan. Chloe usnęła. Cassie wstała ostrożnie z sofy, by jej nie obudzić.
Poprawiła dziewczynkę i wsadziła jej w rączki Tosię-przytulankę.
[26.10.2016]
Cassie: Już
jestem. Mała już odleciała w świat jednorożców i krasnoludków.
James: No to teraz mamy czas
dla siebie, Cassie?
Cassie: Na
to wychodzi. Ty wiesz, co ja dziś robiłam. A Ty, co dziś robiłeś ciekawego?
James: Męczyłem się z
projektem… A i tak go nie zrobiłem do końca. Chyba nigdy go nie zrobię… A
jeszcze potem byłem na obiedzie z rodzicami i siostrą i się zaczęło gderanie…
Cassie:
Chyba nie masz z nimi dobrego kontaktu, co? Jacy są?
James: Są spoko, ale
zawracają głowę. Mówią jaka świetna jest moja siostra i mówią, żebym w końcu
wziął z niej przykład… Kończysz studia, musisz się w końcu ogarnąć. Bla, bla,
bla, bla
Cassie: Nie
wierzę, że jest aż tak źle! Oni się o Ciebie martwią! Doceń to!
James: Wiem, Cassie, wiem.
Ale chcę mieć trochę wolności, a nie ciągłą kontrolę. Mogłem wybrać inne
miasto. Albo… inny stan!
Cassie:
Hahaha. Bez przesady! Na jakiej uczelni się uczysz?
James: Uniwersytet Richmond.
Cassie:
Serio? Też tam studiowałam!
James: Świetnie! A co?
Richmond to jakaś nasza rodzinna uczelnia. Moi rodzice tam studiowali i moja
siostra też ma tam pójść…
Cassie: Architekturę
i aranżację wnętrz. Co w tym złego? Fajnie mieć rodzinę blisko…
James: Może i masz rację… No
nie ważne. Skoro znasz Richmond to może kiedyś dasz się zaprosić na kawę?
James: Może kiedyś.
***
–
Niezła, co?
–
Ile ma teraz lat? Pewnie trzydzieści? A na zdjęciu? Tyle ile my? Mówię ci, daj
sobie z nią spokój… – odparował, kręcąc z niedowierzaniem głową.
–
Mówię ci, że świetnie mi się z nią gada! Zaproszę ją na jakąś kawę albo do
kina.
–
Może od razu do łóżka? – wtrącił rudowłosy mężczyzna, który do tej pory jedynie
przysłuchiwał się rozmowie swoich kolegów.
Bardzo przyjemny rozdzialik :) fajnie ze trochę czasu spędziliśmy z Cassie w pracy I zobaczyliśmy ja w swoim zywiole. Jak ryba w wodzie! Dobrze, że rodzicom nie udało się namówić jej na zawód prawnika, skoro taka jest utalentowana. Poza tym praca, którą się lubi to dzisiaj skarb :D
OdpowiedzUsuńRachel tez mi się spodobała, dobrze że przynajmniej trochę rozjasnilas jej dziwne zachowanie z początków historii ;) kobiecie w ciąży się wybacza xd
Ale co najbardziej mi się podoba to to, że coraz bardziej poznajemy samą Cassandre, a pokazujesz nam to poprzez jej zachowanie i wypowiedzi. Nie lubię, kiedy na blogach czasem się tak łopatologicznie opisuje bohaterów xd
Cassandra to taki dobry człowiek. Jest miła, ciepła i uprzejma, na nikogo się nie gniewa. Każdemu wybacza, każdemu wyswiadczy przysługę. No jak tu jej nie kochać? :D
Bardzo mnie zaintrygowalo to wspomnienie. Czyli Cassie była zareczona? Czemu do tej pory ani razu nie zdarzyło jej się pomyśleć o tym facecie? A może to ten co ja ostatnio podwiózł?przestań torturowac mnie tymi sekretami xd
Btw,ja tam uważam że pomysł Rachel ze spotkaniem i wyrwaniem jakiegoś włosa do badań DNA jest świetny! Xd
Jak James flirtuje z Cass to aż mnie skręca, to oblesne xd na miejscu Cassie postawilabym jasno sprawę, odnośnie tego, w jaką relacje z nim wchodzi, żeby nie prowadził rozmowy taki sposób i nie wyobrażal sobie nie wiadomo czego... ten ostatni fragment to już wgl xd
Ogólnie rozdział jak zwykle świetny :) czekam na kolejne, pozdrawiam i weny życzę ;*
Ps zapomniałam wspomnieć, że nie musisz się klopotać informowaniem mnie o nowościach, bo mam ci w obserwowanych, a dość regularnie sprawdzam czy nie ma jakichś nowych postów :D także zawsze, prędzej czy później, przeczytam :D
OdpowiedzUsuńZapamiętam! :)
UsuńBardzo się cieszę, że spodobało Ci się w pracy razem z Cassie; chciałam troszkę pokazać - skoro jest pracoholiczką - co tak kocha.
Rachel jest taką dobrą duszą, a, że zaliczyła niespodziankę to się trochę dziewczyna przeraziła!
Właśnie chciałam porcjować informacje o Cassie, tworzyć jej portret psychologiczny, żeby każdy sobie dokładnie ją wyobraził. Rozumiem, że to mi wychodzi? :) Nie! Cassandra ma nie być słodkopierdząca! Czasami zdarza się jej, że jest lekko uszczypliwa (ale do Twojej Rose brakuje jej baardzo dużo :D)
Hej! Hej! Ty sobie nie twórz teorii spiskowych, dobrze? :P Wszystko się wyjaśni :P
Moja droga, czy Ty jesteś pewna, że James i Cassie są rodzeństwem? :P A jeśli Cassie się pomyliła? :p
Pozdrawiam gorąco!
Pewnie ze ci wychodzi :D nie mowie ze slodkopierdzaca! Można być dobrym człowiekiem, a czasem rzucić coś uszczypliwego :D a moja Rose to już skrajność hahah xd
UsuńOkok przepraszam za teoretyzowanie, po prostu czuję się wtedy jak prywatny detektyw :D
A tym to mnie zaskoczyłas, myslalam że to juz pewne :D w takim razie muszę przestać zgadywać i zacząć cierpliwie czytać xd pozdrawiam ;*
Fajnie, że poznajemy coraz lepiej Cassie, jej przeszłośc, wszystko co zdarzyło się, jak doszła do tego momentu akcji.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, jak się potoczy historia z Jamesem dalej. No bo liczyłam jednak, że jest on bardziej jakimś kuzynem (?), no ale teraz wydaje sięraczej pewne, że to młodszy brat Cassie, co raczej nie pójdzie w stronę żadnego romansu.
W ogóle ciekawa jestem, co nie jest jest z Adelind i jej męzem. To, że pojechał w delegacje to się wydaje jakieś takie... No w każdym razie podejrzane. Oby tylko nie zdradzał Ade, no bo to jednak by była tragedia dla tej rodziny.
I fajnie, że Lexie nie odpuszcza teraz. Powinna się wykazać, pokazać, że jednak pomimo taaak długiej nieobecności chce coś zmienić.I że siostra jest dlka niej ważna. Powinna poznać Cassie ze swoim narzeczonym oraz synkiem. To na pewno mogłoby być przełomowe w ich relacji, wiele pomóc.
Pozdrawiam.
Nie no... aż tak spaczonej wyobraźni to nie mam! Możesz być spokojna. Recja między Cassie a Jamesem rozkręca się. Jest to znajomość wirtualna i w sumie on coś sobie ubzdurał bo młody i rozochocony :D
UsuńNie no, ludzie jeżdżą w delegacje! Ale podsunęłaś mi dobry pomysł!
I mój najtrudniejszy wątek (serio!) to Cassie i Lexi... mam nadzieję, że naprawa ich relacji mi wyjdzie:)
Pozdrawiam gorąco!
Hej, zaprosiłaś mnie, więc oto i jestem :).
OdpowiedzUsuńMasz świetny styl pisania. Twoje słownictwo, ortografia - jestem pod wrażeniem! Zaciekawiła mnie ta historia, Cassie ma trudny orzech do zgryzienia. Polubiłam ja. :)
Ps. Zapraszam do siebie. Jedno-party-by-bunko.blogspot.com
Jednoczęściowe opowiadania, czasem dłuższe historie. Różna tematyka. Może znajdziesz coś dla siebie. Pozdrawiam
Bunko
Bardzo dziękuję za odwiedziny! Mam nadzieję, że historia Ci się spodoba.
UsuńPozdrawiam gorąco.
Robi się coraz ciekawiej. Coraz więcej faktów z przeszłości Cassie wychodzi na jaw. Na początku chciałam jednak napisać, iż sądziłam że Rachel to tylko zwykła koleżanka pracy, a tu się okazało, że jest jej taką samą przyjaciółką jak Ade. A więc Cassie miała niegdyś narzeczonego, miał być ślub, miały się pojawić dzieci, tylko ciekawe dlaczego marzenia się nie spełniły. Wygląda na to, że dziewczyna była szczęśliwa i nagle wszystko prysło jak bańka... Wątek z Jamesem jest intrygujący, chlopak się chyba zakochał wirtualnie. Oj, zapowiada się bardzo ciekawie!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i oczywiście wpadnę 12, by przeczytać kolejny rozdział :-)
Mam nadzieję, że dobrze dozuję informacje w rozdziałach i nie zostałaś nimi przygnieciona albo nie masz jakiegoś wiedzowego niedosytu? :)
UsuńHa! A skąd wiesz, że nie było ślubu? Nie ma dzieci? Ha! To teraz masz zagwozdkę! A ja nic na ten temat nie powiem.
Pozdrawiam gorąco!
Łooooo... teraz to jestem jeszcze bardziej ciekawa przeszłości Cassie!!!
UsuńŻadnego niedosytu nie odczuwam, jestem mega zainteresowana tą historią. Widać, że przemyślałaś wszystkie wątki bardzo dokładnie i to właśnie mi się podoba, oby tak dalej! Pozdrawiam :-)
To bardzo się cieszę, bo zastanawiałam się, czy czasami zbyt bardzo nie ukrywam pewnych informacji :)
UsuńPozdrawiam!
O nie. I uciekłaś! :(
Usuń